(…) Przytaczam opowiadanie Klaudii Nikitycznej Ustiużaninej tak, jak je usłyszałem:
Koło mojego sklepu, w którym pracowałam jako sprzedawczyni, była świątynia. Kiedyś poszłam popatrzeć: co tam się robi. Stanęłam sobie w kącie, obserwuję: jeden, drugi, piąty, dziesiąty, żegnają się, całują ikony i nawet kłaniają się przed ikonami do ziemi. Podeszłam do ikony, postukałam po desce, popatrzyłam: namalowany był jakiś dziadek. A na drugiej ikonie jakaś kobieta -matka z niemowlęciem. Myślę sobie: „No i co, ja też trzymałam Andriuszę na rękach… . Okazuje się, jakie oni mają pojęcie, cóż to za Bóg… “
Poszłam do sklepu z lekkim uśmieszkiem i opowiedziałam o swoich wrażeniach. A jedna z pracownic sklepu powiedziała mi:
- Milcz, Klaudio. Ty drwisz z Boga!
- Daj spokój! – odpowiedziałam jej.
Potem poszłyśmy razem z drugą sprzedawczynią popatrzeć i upewnić się. I też wszystkich źle oceniłam – oni chyba trochę… nie tego… jakby jacyś chorzy, czy co.
Ale jednak Bóg zlitował się jednak nad Klaudią Nikityczną, nie pozwolił jej pozostać w takim zamroczeniu – Klaudia ciężko zachorowała. Na raka. Jak już wiele o tym pisano, choroba była zesłana dla zbawienia duszy. Operował ją Izrael Isajewicz Neumark, doskonały utalentowany chirurg, profesor znający swój fach. I na stole operacyjnym jej dusza opuściła ciało. Oto, jak o tym opowiadała:
Nawet strasznie o tym mówić. Mój trup leżał na stole – rozkrojony jak świńska tusza. A ja widzę i słyszę, przemieszczam się, tam gdzie chcę…
A to jej dusza wszystko widziała, wszystko słyszała – dusza wszystko czuła! A ciało – było jak ubranie duszy. Tak, jakbyśmy zdjęli palto – a sami poszli, gdzie chcieliśmy. No i Klaudia pomyślała, że pójdzie do domu – gdzie miała się podziać?… Ale nie udało się. Słyszała, co kto mówił, widziała, jak przyjechał jej dyrektor, jak syn Andriusza przychodził i płakał, ale niczego nie mogła zrobić. Kiedy jej martwe ciało wywieźli z sali operacyjnej, poczuła coś niezwykłego – o czym wcześniej nigdy nie słyszała:
Moja dusza, jak jaskółka, z błyskawiczną szybkością uniosła się w górę. Leciałam jakby w szklanym futerale. Nie czułam żadnego oporu powietrza! I nagle widzę — ziemi nie ma! Tylko błyszczy z oddali jak gwiazdka…
Klaudia Nikityczną opowiadała, że kiedy leżała w nieznanym jej miejscu – głową na zachód, nogami na wschód – miała pod sobą jakby puchowy, brązowy dywanik.
Na lewo ode mnie była aleja szerokości około 6 metrów — długa i prosta jak struna – nie było widać jej końca ani kresu. Ogrodzona żywopłotem z liści laurowych – tak gęstych, że nawet kura nie przecisnęłaby głowy.
A na wschodzie zobaczyła lśniącą bramę, wysoką jak ośmio- albo dziewięciopiętrowy dom – żaden człowiek na świecie nie potrafiłby stworzyć czegoś tak pięknego! Nie można sobie nawet tego wyobrazić. Brama lśniąca jak słońce, różnokolorowa, kolory migoczą, mienią się, latają świetliste iskry…
Jest pięknie i ciepło. Ale gdzie się znajduję – nie wiem. Chciałam się dowiedzieć – ale nikogo nie ma. Aromatyczne powietrze… Zapomniałam, że żyłam na ziemi, zapomniałam, że umierałam i zapomniałam nawet o Andriuszy. I nagle Czytaj dalej »